poniedziałek, 11 listopada 2013

Bronson serves tea - ladies and gentlemen, highlight of the day - Tom Hardy!



Pierwszy raz zobaczyłam go w małej, brylantowej roli w "Incepcji". Potem pojawiło się kilka filmów po drodze, aż w końcu dotarłam do "Stuart - a life backwards" i "Bronsona". Pierwszy film - jako film sam w sobie nie jest może specjalnie wybitny, ale to podkładka pod niesamowitą rolę Hardy'ego - inteligentnie, z przesadną ekspresją, ale idealną do tej roli.

Nie będę się kusić o rozległe opisy, gdyż mam czytających za inteligentnych i wnioskuję, że dowiedzą się o co z grubsza chodzi w filmie ze zwiastunu:


/ całość do obejrzenia  w 7 częściach tutaj

Skupię się w tym momencie bardziej na "Bronsonie", bo ten film mocniej zdecydowanie zapadł mi w pamięci i jestem przekonana, że dla wielu osób, które go obejrzą, stanie się kultowym. Na ową "kultowość" ma niejako również wpływ świadomość tego, że ten bohater gdzieś tam jeszcze sobie żyje i faktycznie czynił to, co Hardy pokazał swoją kreacją - przez to oglądając film jesteśmy dwa razy bardziej zszokowani.

To majstersztyk Nicolasa Windinga Refna ("Drive", "Valhalla Rising"). Obraz mroczny, sarkastyczny, swoiste wodewilowe widowisko pełne przemocy, ale przemocy zjadliwej, w tym wydaniu zjawiskowej wręcz. Zaczynamy od pierwszej sceny, gdzie rodzi się potwór - nasz bohater: Bronson, człowiek, który w więzieniu czuje się jak ryba w wodzie.


Potem brniemy przez show, jakim raczy nas Hardy jako Bronson - całe życie naszego przestępcy - gwiazdy, było jednym wielkim widowiskiem i tak właśnie chciał je konstruować sam główny bohater. Czy można z przemocy uczynić dzieło sztuki? To chyba jedyny film, po obejrzeniu którego z czystym sumieniem jestem w stanie odpowiedzieć, że jako kobietę pokojowo nastawioną do ludzi (na ogół), zafascynowała mnie ta przemoc ukazana na ekranie. Wszystko jest w konwencji teatru jednego aktora, który ma tak nieograniczoną charyzmę, że nie sposób oderwać oczu od głównego bohatera.

Okraszone to jest muzyką poważną, która w odpowiednich chwilach nadaje albo patosu albo wręcz zabawy, śmieszności, umniejszenia cierpienia ofiar Bronsona - w naszych oczach jawi się on wówczas jako trefniś, clown zabawiający nas swoimi chorymi jazdami. Za takiego właśnie chce uchodzić i to mu się udaje.

Co w filmie uderza od strony wizualnej? Perfekcyjne przemyślenie scen, co idealnie tworzy właśnie tą konwencję wodewilową - bohater porusza się do rytmu muzyki, chowa się kiedy trzeba, byśmy widzieli reakcję jego ofiary.



Kiedy wzbiera w nim wściekłość, widzimy jak żyły pojawiają mu się na szyi i rękach, ba! wręcz słyszymy jak napręża muskuły i szykuje się do wzięcia w szpony swoją ofiarę. Sam Hardy jest majstersztykiem wizualnym tutaj - nieludzki wysiłek, jaki musiał włożyć w wyrzeźbienie takiej formy, jaką jest Bronson - bo typowym facetem ciężko go raczej nazwać. Dla mnie jego postawa, mięśnie, styl poruszania - wizualnie idealnie oddaje chodzącą przemoc, jaką jest główny bohater. Mamy tu obłe bary, grubą szyję w kontraście do przepięknej, plastycznej twarzy aktora. Refn maluje głównego bohatera, robi z niego brudnego zawadiakę, który wykonuje na swoich ofiarach performance. Nawet gdy podaje herbatę.

Proszę Państwa, nic dodać, nic ująć - oto Tom Hardy i jego wybitna kreacja, która niesłusznie nie została nagrodzona Oscarem. Miejmy nadzieję, że kiedyś ktoś mu to wynagrodzi, bo poświęcenie dla roli wielkie.

Oto i pierwszy klip pokazujący jak idealnie może współgrać wizja reżysera z pracą aktora:



Tutaj ta spora doza komedii, o której wspominałam:





A to chyba jedna z najlepszych scen - od tej pory piosenka Pet Shop Boys nie będzie już dla Was brzmieć tak samo, ostrzegałam!





Jak się robi video, które chwyta za serce/ How to make a video catching your heart - Coldplay - Atlas (lyrics) HD

Usłyszałam tą piosenkę po raz pierwszy w Trójce dwa dni temu. Coldplay stworzył mistrzowstwo - przestrzeń, aranżacja, wokal. Stare, dobre czasy.

Jest jednak różnica, kiedy słucha się tej piosenki bez obrazu. Przeżywamy tekst, piękną melodię. Ale gdy oglądamy to, co pokazano na video poniżej, słowa "I'll cary your world" nabierają zupełnie nowego znaczenia.

To  pokazuje jak to, co widzimy na ekranie -  w połączeniu z muzyką, potrafi oddziaływać na nasze emocje. Powstał swoisty protest song.
 



A to inna wersja, którą ja odebrałam zupełnie inaczej, o wiele bardziej płytko, przyciągnęły mnie tylko piękne obrazki i świetna piosenka, ale nie przekaz całości:



Brawo dla autora klipu. Brawo dla Coldplay, który nigdy nie schodzić poniżej swojego poziomu.