czwartek, 5 sierpnia 2010

"Co mogę zrobić dla Ciebie? - Nikt wcześniej mnie o to nie pytał..." ---> "Spotkanie w Palermo" Wima Wendersa




Krótko: moim zdaniem przegina się z krytyką tego filmu i jest to film niedoceniony. Nie widziałam specjalnie twórczości Wendersa sprzed "Spotkania w Palermo", więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy sam siebie powiela czy nie, ale film zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Początkowo mi się nudził i nie podobał mi się kompletnie bohater, czułam do niego antypatię - ot taki pusty burak i pewnie nakręcili film jak to nagle doznał metafizycznej przemiany, nastawiałam się więc na pusty obrazek.



Wgłąb filmu działo się tylko lepiej. Przede wszystkim moją uwagę zwróciły przepiękne zdjęcia, przejścia między ujęciami, intro i realizacja snów głównego bohatera, przez co film nabrał surrealistycznego charakteru. Bardzo dobre udźwiękowienie i ciekawie dobrana muzyka, która odzwierciedla świat, do którego ucieka nasz bohater, by odciąć się od luksusowej, pustej codzienności. Film wyreżyserowany sprawnie, nie dopatrzyłam się uchybień reżyserskich, wszystko się ze sobą łączy, nie ma nielogiczności w scenariuszu. Bardzo ładne zakończenie, niedosłowne, wysmakowane.

Narracja jest wolna, to jakby podróż bohatera wgłąb siebie, nagle pokazuje się nam z zupełnie innej strony i ma się wrażenie, że bycie yuppie to była tylko maska. Fantastycznie moim zdaniem zrealizowany temat śmierci z wielkim hołdem dla historii kultury i historii wizerunków (motyw fresku, katakumb). Po raz pierwszy w filmie odnalazłam nawiązanie do sposobu traktowania wizerunków śmierci i bezpośrednie wspominanie o tym. Piękna scena w kryptach (nawiązanie w pierwszej scenie do sceny końcowej - chodzi mi o kobietę, kto widział - ten zrozumie), jest to moim zdaniem klucz do odczytania filmu. Śmierć towarzyszy nam za życia i nie chodzi o to, byśmy się jej panicznie bali, ale byśmy żyli na tyle ile umiemy, a śmierć przyjmowali jako kolej rzeczy. Przepiękna gra aktorska Dennisa Hoppera, który gra Śmierć. Temat potraktowany również w oryginalny, ponieważ pozwolono Śmierci wypowiedzieć się we własnym imieniu i pokazano to jak wizerunki i stereotypy utrwalone w kulturze wpływają na postrzeganie ostateczności przez zwykłego człowieka. Chodzi o to, żeby każdy z nas przekonał się, iż Śmierć jest wszędzie, jest częścią naszej rzeczywistości i nie ściga nas niczym demon, a uczy szacunku do własnego życia.


czwartek, 22 lipca 2010

White lightnin



Proszę Państwa a i oto mamy kolejny film o wariacie, ale jakiż to film perełka! Wygrzebany gdzieś z otchłani, ponoć pokazywany na jakichś festiwalach (m.in. Warszawskim Festiwalu Filmowym), u nas w kinach raczej nie pokazywany... Narracja życia z perspektywy chłopca z Kentucky, wychowywanego niekoniecznie w dostatku, zbuntowanego i poszukującego wrażeń, co doprowadza go do zamkniętego ośrodka, w którym dostaje od życia porządną dyscyplinę. Porządną dyscyplinę dostał też od ojca, który jako sławny w regionie tancerz, uczył go tańczyć. Bohater nasz jako dorosły już mężczyzna para się zawodem tancerza, jeżdżąc w towarzystwie swojej podstarzałej, acz atrakcyjnej jeszcze kochanki i przyjaciela - instrumentalisty. Zdobywa prestiż i sławę, ale lata narkotyzowania się, życie w trudnych czasach, niekoniecznie dobre towarzystwo zostawiły jednak piętno i odzywa się choroba psychiczna...




Film bez przesadnego moralizowania i oceniania bohatera pokazuje jego szaleństwo. Z jednej strony mamy usprawiedliwienie w postaci retrospektywnych powrotów do dzieciństwa, z drugiej możemy się przekonać, jak bohater otrzymujący szansę powrotu do normalności, traci ją i odsuwa się od wszystkich wokół. Kluczem jest tutaj relacja ojciec - syn, która - będąc jednocześnie surową, przepełniona jest specyficznym rodzajem miłości. Miłość ta pełna jest męskiego honoru, godności (ojciec będąc bity na śmierć nie poddaje się prowokacji oprawców i walczy), ale i bezradności w radzeniu sobie z sobą samym. Główny bohater nie potrafi poradzić sobie ze swoimi słabościami i marnuje swoje życie.

"White lightnin" to bardzo realistyczny obraz, bez ogródek pokazujący przemoc wobec dziecka i cały brud tamtejszej i ówczesnej Ameryki. Kentucky to nie sielski krajobraz, a czarno - biały syf, w którym przyszło żyć rolnikom, odrzutkom i ludziom bez specjalnie wesoło rysującej się przyszłości. Szara Ameryka to obraz spotykany w kinie rzadko, tutaj kolorystyka odzwierciedla smutne dzieciństwo i jego konsekwencje. Dodatkiem są refreny przeplatane między scenami, coś w rodzaju kazania księdza, który wygłasza tyradę na temat zła.


Nie da się polubić głównego bohatera, bo nie dość, że jest świrem, to jest niesympatyczny, niezaradny, obleśny i słaby. Można go usprawiedliwiać czasami, w których przyszło mu żyć, ludźmi go otaczającymi (którzy nie powinni znajdować się w pobliżu tak słabego człowieka) czy niespecjalnymi perspektywami w tym stanie zwanym Kentucky. Fakt jest faktem, że nawet jeśli na ekranie dzieje się zło i jest ono ukazane w bezpośredni sposób, to jest to zło poetyckie. A ten akcent, który słyszymy wciąż z ust narratora, łagodzić ma jego wizerunek.

Przypomina mi to filmy Hanekego ...

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Opowiastka Toma W. na dobry koniec dnia


Moje dzieci zaczynają zauważać, że jestem nieco inny niż reszta ojców. „Dlaczego nie masz normalnej pracy, jak każdy inny?” zapytały mnie pewnego dnia. Opowiedziałem im tę historię: W lesie były dwa drzewa: powyginane i proste. Każdego dnia, proste drzewo mówiło do powyginanego: „Spójrz na mnie... jestem taki wysoki, prosty i przystojny. A spójrz na siebie... jesteś cały powyginany i przekrzywiony na bok. Nikt nie chce na ciebie patrzeć.” I tak sobie rosły razem w tym lesie, aż pewnego dnia, przyszli drwale. Zobaczyli powyginane drzewo i to proste. „Wytnijmy proste drzewa a resztę zostawmy” – powiedzieli. Więc drwale zamienili proste drzewa na deski, wykałaczki i papier. Powyginane drzewo, jednak, ciągle tam jest, rośnie w siłę i staje się coraz bardziej dziwne z każdym dniem.

Ładny film Moodyssona widziałam

Nie ma to jak kino skandynawskie na oswojenie nerwów, pomagisterskiego stresu i ukojenia emocji:)


"Mamut" (w orginale cudownie brzmiący "Mammoth") to film o małżeństwie tak zajętym swoją pracą i zagubionym we współczesnym świecie dążenia do kariery i statusu, że zapominającym o wartości bliskości i wspólnego przebywania ze sobą. Mają córkę, ciekawą świata i głodną spędzania czasu z rodzicami. Większość swojego życia spędza jednak z nianią z Filipin, która nie mogąc przebywać ze swoimi synami, przelewa całą miłość na obce dziecko. I o tym właśnie według mnie jest ten film - o posiadaniu miłości tuż obok, obawie przed jej utratą i przelewaniu uczuć na osoby będące substytutem tych, których na codzień możemy mieć blisko, ale ciągle znajdują się powody, by być od nich daleko. Główna bohaterka - lekarka, spędza większość czasu w szpitalu bądź próbując bezskutecznie odpocząć po pracy. Zaniedbuje przez to relacje z córką, która znajduje sobie matkę w niani. Niania szukając pieniędzy na lepsze życie wyjeżdża na drugi koniec świata, zostawiając dwóch zagubionych i potwornie potrzebujących matczynej miłości, synów. Ten wątek był dla mnie najpiękniejszy - dziecko tęskniące za swoją matką do tego stopnia, że potrafiące się poświęcić całkowicie dla sprowadzenia jej do domu. Dzieci w tym filmie są jak dorośli, a dorośli jak dzieci - zagubieni w tym, czego na codzień poszukują.


Moodysson stworzył bohaterów, którzy są moim zdaniem nietuzinkowi - nawet niemoralny postępek zostaje tutaj usprawiedliwiony chęcią dążenia do posiadania pełniejszego życia, odkrywania głębszych wartości. Ich życie toczy się powoli, wokół zwykłych spraw, by potem z nich rozwinęły się niezwykłe okoliczności. Każda osobista tragedia prowadzi jednak do oczyszczenia.


Bywało tak, że momentami nie rozumiałam pobudek głównych bohaterów, ale myślę, że reżyserowi właśnie o to chodziło. Film nakręcony jest jak ma się wrażenie bardzo po amerykańsku, jednak narracja jest bardzo skandynawska. Nie ma tutaj kłótni, wielkich przewrotów, jest nacisk na emocję, dostrzeganie zwykłych przyjemności w najmniejszych fragmentach życia. Jest zatem bardzo intymne wejście w świat bohaterów. Minus to czasami zbyt wolne toczenie się narracji, nużące na siłę moralizatorstwo, co jednak broni się świetnym aktorstwem Gaela Garcii Bernala i Michelle Williams (która moim zdaniem jest jedną z najciekawszych obecnie amerykańskich aktorek).

Polecam na spokojny wieczór, na chwilę przemyśleń.

niedziela, 23 maja 2010

Samotny [Piękny] Mężczyzna

Jakiż Colin Firth jest tutaj elektryzujący, minimalistyczny, a jednocześnie charyzmatyczny. Wychodząc z filmu wciąż miałam jego twarz przed oczami. Niesamowicie delikatnie i przemyślanie zagrana rola. Ale więcej o filmie...



Dopracowany w każdym wizualnym detalu majstersztyk. "Samotny mężczyzna" może być określony filmem z klasą. Perfekcyjne są tu kostiumy, scenografia, wszystko tak wysmakowane i delight, że nie można się nadziwić. W pewnym momencie można posądzić Toma Forda o pustkę i zbytnie skupienie na wizualiach (ze względu może na zboczenie zawodowe?). Tak sobie pomyślałam tylko przez chwilę - może facet żyje w zupełnie innej rzeczywistości, wśród bogaczy, codzienności otoczonej luksusem? Ale czy nie ma prawa w tej całej otoczce czuć się zagubiony i pusty, a zarazem chcieć to przekazać poprzez swój film? W tym momencie zarzut w mojej głowie znikł. Pojawiło się wahanie co do niektórych reżyserskich zagrań (motyw z sową, zbyt nachalne retrospekcje), jednak zarzuty znikają w obliczu przesłania filmu. Trzeba spoglądać na miłość z różnych perspektyw, czasem miłość musi być w ukrytej mniejszości, czasem atakuje z ukrycia. Każda miłość, jeśli ma klasę i jest prawdziwa, szczera - jest dobra. Nie można obwiniać bohatera, że pokochał mężczyznę, bo kochał go tak szczerze, że mało co nie pękło mu serce. Nie można obwiniać kobiety, która go kocha za to, że dewaluuje jego uczucie do innego mężczyzny. Każdy ma swoją miłość i każdy ma prawo z nią żyć. Realia społeczne powodują przymus ukrywania tożsamości, tłumienie popędów spowodowane konwenansami. A tak naprawdę chodzi o to, że wszystko w odpowiedniej dawce może smakować. Tu wszystko podane jest ze smakiem, dla mnie ten film był dobry, bo w minimalizmie pokazano tytułową samotność i pustkę. Nie musimy otaczać się telenowelami, by umieć mówić o miłości. Nie musimy krzyczeć o swojej stracie, wystarczy, że zniesiemy ją z godnością. Aha - i przepiękna muzyka.

czwartek, 20 maja 2010

Mistrzowie kina amerykańskiego. Współczesność

W kwietniu w klubie Lokator na krakowskim Kazimierzu uczestniczyłam w promocji książki "Mistrzowie kina amerykańskiego. Współczesność". Potem posłuchałam w niedzielny wieczór Sjużetu w Radiofonii, wlazłam na Facebooka, odpowiedziałam na pytanie i jest książka wygrana! :) Nie zdążę na razie jej zrecenzować z racji innych obowiązków, ale tak czy siak polecam, ponad 600 stron fajnych artykułów filmoznawczych. Jest to 3 tom serii, polecam!

Prochy Angeli

"Kiedy patrzę wstecz na moje dzieciństwo, zastanawiam się jak w ogóle udało się mi i moim braciom przetrwać. Było to, naturalnie, nieszczęśliwe dzieciństwo: szczęśliwe dzieciństwo rzadko kiedy wspomina się tak długo. Od zwykłego nieszczęśliwego dzieciństwa gorsze może być nieszczęśliwe irlandzkie dzieciństwo, najgorsze zaś ze wszystkiego jest nieszczęśliwe irlandzkie dzieciństwo w katolickiej rodzinie."


Biedna irlandzka rodzina marzy o lepszym życiu, lecz szanse na nie są nikłe. Uciekają z Ameryki do Limerick, w nadziei, że tam będzie żyło im się lepiej. Umierają kolejne dzieci, a sytuacja się nie zmienia, urzędnicy nie są przyjaźni, zasiłki bardzo małe, a bezrobotny i nie skory do pracy ojciec i tak wydaje wszystko na picie... I znów rodzą się kolejne dzieci. Ojciec powoli stacza się na samo dno, Angela nie może już liczyć na jego pomoc i za wszelką cenę stara się utrzymać rodzinę. Głównym bohaterem jest tu najstarszy syn - Frank, którego poznajemy jako 10 - letniego chłopca, obserwującego jak jego ojciec coraz bardziej się poniża, opiekującego się młodszym rodzeństwem i pomagającego matce. Obserwujemy dorastanie Franka z jego perspektywy, z perspektywy biednego dzieciaka, który ma jeden cel - wydostać się z Irlandii do Ameryki.



To historia o miłości do rodziny, nieporadności życiowe przeciwstawionej uporowi w dążeniu do celu i wyrwania się z marazmu. To historia o społecznej ignorancji, biedzie i poniżaniu się dla przetrwania.



Film jest cały błękitny, jak dowiedziałam się z książki "Jeśli to fiolet to ktoś umrze. Teoria koloru w filmie" Pati Bellantoni, niebieski to kolor zdystansowany, cichy i powściągliwy, ukazujący bezwład i introspektywność bohaterów. Jest to też kolor zadumy. Kolor ten rzadko stosowany jest jako dominujący, być może dlatego, że usypia. Dominuje w filmie "Prochy Angeli", został tutaj zastosowany zapewne dla ukazania marazmu, biedy i smutku miasteczka Limerick - miejsca jednokolorowego, gdzie łatwo znaleźć się w rynsztoku...


Film to słodko - gorzki. Historia jest bardzo smutna, lecz kiełkuje nutka miłości bezwarunkowej - synowie mimo coraz mniejszego szacunku do ojca jednak go kochają, Angela też, dzieci rodzą się mimo tego, iż poprzednie umierają. Jest ciągle jakaś irracjonalna nadzieja, że coś się odmieni. Ameryka jest tu dalej Ziemią Obiecaną, o czym dowiadujemy się choćby od zachwyconego jej historią i ideą nauczyciela Franka. Nie mam kompletnie zastrzeżeń do gry aktorskiej, najbardziej podobały mi się "młodsze wersje" Franka - dzieci zagrały niesamowicie naturalnie, ciut denerwowała mnie maniera aktorska najstarszego Franka. Pozostały skład bez zarzutów. Świetna moim zdaniem reżyseria, film mi się kompletnie nie dłużył, wciągnął mnie bez reszty i zakochałam się w tej historii. Być może dlatego, że scenariusz jest adaptacją popularnej i bardzo dobrze przyjętej książki. Polecam dla tych, którzy lubią popatrzeć na Irlandię z innej strony i przekonać się jak Ziemia Obiecana dla Polaków wyglądała kiedyś.

poniedziałek, 17 maja 2010

Pretty Handsome


Szanowany ginekolog i ojciec rodziny po godzinach grzebie w sklepach z damską bielizną, ale bynajmniej nie w poszukiwaniu prezentu dla żony.

Mamy tu kilka postaci: podstarzałego ginekologa, żony głównego bohatera (która czuje się nieatrakcyjna dla męża), 18 - latka stającego się nagle ojcem, 10 - latka szukającego dziewczyny w Internecie i chłopaka zachwyconego dużo starszą żoną głównego bohatera. No i głównego bohatera, który uwięziony w swoim ciele i konwenansach dusi się tak, że oglądając pilota tego serialu człowiekowi jest go żal.

Fantastyczny pilot, serial niezrealizowany, ale zapoznać się warto. Choćby dla Joe Fiennesa, który tutaj pokazał kilka min więcej, aniżeli we Flash Forward i wszystkich innych produkcjach - ba! nawet się uśmiechał! :) Wspaniała Carrie - Anne Moss, która starzeje się jak wino. Szkoda, że nie będzie więcej, bo mogłoby być mądrze...

Ciekawostka: produkował Brad Pitt!

sobota, 1 maja 2010



Proszę bardzo jaki piękny przykład fantastycznego kadru, połączenie całej przestrzeni akcji w jednym momencie - autor widmo czytający powieść, wokół której wszystko się rozgrywa, wnętrze domu premiera - duża część akcji i fragment przytłaczającej, szarej wyspy. To zdjęcie może streścić cały film moim zdaniem, perfekcyjna kompozycja

piątek, 30 kwietnia 2010

Autor widmo w dwojakim sensie




Świeżo po filmie ciężko się skusić na jakikolwiek obiektywizm, ale spróbuję. Jak na razie jest zachwyt, pełne wciągnięcie w historię, zachwyt nad rolą McGregora.

"Autor widmo" to fantastyczny polityczny thriller, który nie wypuścił mnie ze swoich szponów od początku do samego końca. Mimo iż momentami gubiłam się w temacie, potem się odnajdywałam (polityka to jednak nie moja specjalność). Film jest szary, mroczny, deszczowy - nawet kolorowa Ameryka sprowadzona jest do odludnej wyspy, na którą mało kto przyjeżdża, a jak już to jest to podejrzane.

Przede wszystkim świetnie skonstruowany scenariusz, historia plącze się, miesza, zaciekawia. Dopiero pod koniec można się przekonać co do prawdy zawartej we wszystkich wątkach. To jest moim zdaniem tzw. trickster - film z zaskakującym zakończeniem, zwrotem akcji o 180 stopni (choć mniej więcej w połowie filmu już się domyślałam zakończenia, ale trzymana byłam na szczęście dalej w niepewności). Podąża się oczami bohatera - pisarza widmo i obserwuje świat głównie z jego perspektywy. Tu ten kto jest dobry, niekoniecznie musi taki być. Ewan McGregor (jeden z moich ulubionych aktorów) zagrał w sposób dla siebie typowy - to taki trochę zagubiony człowiek, nie do końca rozumiejący swoje reakcje, nie do końca mu się w życiu udaje, ale jest to postać inteligentna, ciekawska, z klasą. Pierce Brosnan? Wcześniej w życiu nie pomyślałabym o nim jako aktorze mogącym zagrać premiera - tutaj jego postać zagrana jest z klasą, pomysłem, oddaje dwuznaczność bohatera, jednocześnie (co podejrzewam było w zamyśle Polańskiego) jest irytująca. Kiedy szczerzy te swoje zębiska do kamery przed milionami widzów, uderza fałsz i polityka pod publiczkę.

Mamy tu traktat o podległości Brytyjczyków wobec Amerykanów, ci pierwsi mogą poczuć się "wydymani" i wykorzystywani, choć pewnie sami są sobie winni. Mogą mieć Brytyjczycy pretensje do tego filmu, bo moim zdaniem to jawne nawiązanie do polityki Blaira, który jak wiadomo Ameryce się kłaniać lubił i wcale na tym dobrze nie wyszedł, choć na pewno lepiej niż premier - bohater "Autora widmo".

Jedną rzeczą, której tu nie lubię to mocna promocja marki BMW (teraz przy każdej BM-ce jadącej za mną będę się bać, że ktoś mnie szpieguje:)).

To się będę dalej zachwycać klimatem, historią, reżyserią i tak mi miną ze dwie następne noce z tym zachwytem. Po to właśnie jednak jest kino, świetni reżyserzy - żeby nie dawać ludziom spać bez kakofonii obrazków przewijających się po obejrzeniu filmu.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Dym [Smoke] - Harvey Keitel + William Hurt super duo


Siedzi sobie dwóch panów i oglądają zdjęcia. Ten z prawej codziennie o tej samej porze ustawia aparat w tym samym miejscu przed swoim sklepem i pstryka zdjęcia. Takie hobby, ale wyszedł z tego cały przekrój ludzki. Niby nudno, niby takie nic, a tu jednak życie płynie, światło się zmienia, cienie grają inaczej... Zachowali się ludzie, których już nie ma. Ten pan prowadzi sklep z cygarami, ale jest też artystą. Artystą, który swój projekt prowadzi do końca i choć ma gembę bandziora, to jednak duszę romantyka i jest potwornie dobrym człowiekiem. Wszystko to podsycone jest dymem, bo chwila jest ulotna. Ile waży dym? Tyle ile nasze wspomnienia...


To film o męskiej przyjaźni, mężczyznach całkowicie dobrych, mężczyznach po przejściach. Jest tu dużo ironii, jest dużo klasy, spokoju, toczy się wolno a uczy dużo. Dwóch wybitnych aktorów. Bardzo polecam, zakończenie jedno z najlepszych moim zdaniem w historii kina, przepiękna klamra.

Dla tych, co widzieli już cały film, przypomnienie z przepięknego zakończenia. I ten Tom Waits...

Proszę Państwa oto najlepszy soundtrack roku, nasz rodak Abel Korzeniowski stworzył coś, od czego nie mogę się oderwać i co tak niesamowicie pasuje do klimatu filmu, że jest to moim zdaniem mistrzostwo i obecnie najwyższa półka . Czekam niecierpliwie na film Toma Forda, bo: chcę się przekonać jak projektant robi filmy, chcę zobaczyć Colina Firtha w innej odsłonie (jeden z najlepszych swoich czasów moim zdaniem), pociąga mnie klimat tego filmu, jest w nim jakaś niesamowita klasa. Zachęcam do słuchania!

link do video

piątek, 23 kwietnia 2010

First one


To będzie blog tylko i wyłącznie o filmach, które obejrzałam i jakoś przeżyłam. O filmach, z których coś wyniosłam, które mnie poruszyły, zostawiły ślad choćby w postaci jednej świetnej roli, czy zadziałania na wyobraźnię. Trzeba było znaleźć takie miejsce, w którym można wylać swoje opinie, żale, emocje, wrażenia i ten blog będzie taki. Chodzi o to, żeby każdy obejrzany film jakoś utrwalić, móc wrócić do tego, co się kiedyś o nim myślało - bo po latach często odbiera się film inaczej. Będzie można wrócić i pomyśleć sobie: "Jeju, jak to mogło mi się podobać" albo "czemu skupiłam się na tym, a tu chodziło o coś całkiem innego?" Ma to być miejsce dla mnie archiwizujące moje własne wspomnienia, pamiętnik miłości, którą jest moja miłość do kinematografii.