czwartek, 10 kwietnia 2014

Fenomen Fannibalismu. Rzecz o rodzącym się kulcie pewnego kanibala



Kanibal jaki jest każdy widzi.

Ma doskonale dopasowany garnitur, idealnie wysportowane ciało, ułożone włosy, rysy twarzy, które powodują, że nie sposób od niego oderwać wzroku. Do tego jest mądry, wykształcony, kocha sztukę i wzrusza się przy jej odbiorze, docenia również spotkania towarzyskie. Przede wszystkim jednak świetnie gotuje. Tak - w zalewie postaci telewizyjnych typu Gordon Ramsay czy Magda Gessler, Hannibal Lecter to idealna odtrutka na przesłodzonych, nieskromnych kreatorów smaku. Taki Hannibal je i nie tyje, nie sypie Prymatem, nie musi wydzierać się na innych, by szybciej smażyli dorsza. On sobie gotuje przy muzyce klasycznej, czyniąc ze swojego osobliwego hobby czy też może pasji swoisty performance, którego co tydzień milionowa gawiedź jest świadkiem i się zachwyca.

Tak więc Hannibal czasem lubi sobie także dobrze zjeść. Jakąś smaczną część człowieczą. Przy okazji trochę pomanipuluje społeczeństwem, ale co tam społeczeństwo! Najbliżsi! To najbliżsi z jego otoczenia chodzą są wodzeni jak psy na smyczy, ale takiej sztywnej, byleby się nie znaleźć za blisko sedna całej kryminalnej sytuacji, wokół to której rozgrywa się cała historia naszego ulubionego kucharza. To mecz o wszystko, bo to mecz o ludzkie życie. Właściwie - źle to określiłam: to nie mecz, to sztuka teatralna podana widzowi z najwyższym kunsztem. Sprytnie wyreżyserowana, zagrana, z doskonałymi rekwizytami, zaskakującymi zwrotami akcji. Wszystko tu się zgadza, nie ma miejsca na pomyłki.


Hannibal dzięki doskonałej adaptacji tejże postaci do realiów i widza XXI wieku (chwała za to Bryan'owi Fuller'owi) to współczesny kanibal perfekcyjny. Legendarna postać, odtwarzana wcześniej przez równie legendarnego Anthony'ego Hopkinsa, który jednak wydaje się ostatnio być nieco zapomniany przez to, co dzieje się wokół serialu. Wydawać by się mogło, że nikt już mocniej niż Hopkins swoją rolą nie wryje nam się w pamięć jako Lecter, że nikt nie może już "ugryźć" tej postaci w oryginalny sposób. A jednak...

Wiking o sepleniącym akcencie, surowych rysach twarzy, ubierający się w garnitury od najlepszych projektantów -  jako postać przetransponowana i zaadaptowana w jednego z najbardziej kultowych anty-bohaterów amerykańskich to strzał w dziesiątkę. Wiking to nie byle jaki - na początku byłam zadziwiona wyborem Madsa Mikkelsena na nowego Hannibala, jednak krótko trwało to uczucie, gdyż szybko zmieniło się u mnie w zaciekawienie i poniekąd fascynację. Zanim jeszcze zaczęłam oglądać pierwszy sezon "Hannibala" (który de facto do połowy był bardzo nudny, natomiast gdzieś od 8 - go odcinka to była jazda bez trzymanki),  przypomniałam sobie tytuły z Madsem, które wcześniej oglądałam. Mój ukochany to oczywiście "Jabłka Adama". Gdzież mu tam do Hannibala! Jednak nie da się zaprzeczyć, zadaniu powierzonemu przez amerykańskich kolegów sprostał. Mads wyśmienitym aktorem jest, spełnił się w ambitnych filmach, w kinie europejskim, został doceniony (Złota Palma w Cannes za "Flugten/Polowanie"), teraz pozostało mu tylko zostać aktorem kultowym i wzbić się na wyżyny popkultury.

Pod koniec emisji pierwszego sezonu (wielu chyba podzielało moje rozczarowanie pierwszą połową), kiedy to akcja serialu sięgnęła apogeum, internet oszalał na punkcie Hannibala. Powstało zjawisko "fannibalismu" - stworzono wokół produkcji otoczkę wiernych fanów, którzy:

1. tworzyli grafiki inspirowane serialem (głównie relacją postaci Will <----> Hannibal, grafiki z motywem Wendigo (kluczowa symbolika w serialu, nie będę zdradzać, proszę sobie poszukać), z postacią Hannibala + różne ciekawe teksty do tego




2. stworzyli fan page, na których wklejane są memy z Hannibalem (i nie tylko) - i tutaj jestem zdumiona, bo kreatywność niektórych moim zdaniem nie zna granic i niektóre z nich są naprawdę dobre. Ciekawa jestem jednak za ile tych memów odpowiadają prawdziwi fani, a za ile specjaliści ds. PR.



c. działają mocno na portalach typu Tumblr - rzesza fanatycznych zakochanych "fannibalek" namiętnie skleja gif-y, szczególnie te, na których widać tyłek Mikkelsen'a, który jak widać zresztą na załączonym obrazu - jako aktor wie, że ćwiczyć trzeba na siłowni.



to chyba najlepszy blog na Tumblr o Hannibalu

Twitter'em się nie bawię, więc nie śledzę - podejrzewam jednak, że jest podobnie kultowo jak w powyższych trzech przypadkach. Apogeum osiągnięte zostało przed premierą drugiego sezonu. Jako fanka zawalona zostałam obrazkami z odliczaniem do momentu, kiedy nasz ukochany kanibal poćwiartuje i pożre swoją ofiarę. Fani czekali z niecierpliwością, co tam Wigilia, co tam Nowy Rok - najważniejsze są najnowsze odcinki "Hannibala". Najważniejsze, by Will wydostał się z więzienia, uwolnijmy Willa!



Wrócę jednak do sedna sprawy - dlaczego wszyscy zakochali się w kanibalu? Czemu mamy fanów kanibala? Czy zaczęło się to dopiero teraz, czy trwa już od czasów pamiętnej roli A. Hopkinsa?

Hopkins na pewno był innym "Hannibalem". Miał bardziej przyziemną aparycję, był (mimo - dla niektórych, dyskusyjnej urody Mikkelsen'a) jednak kanibalem niedoskonałym. Teraz mamy do czynienia z kanibalem - yuppie. Bogatym, wyposażonym w najnowocześniejsze sprzęty kuchenne do krojenia nóżek. Może kobiety oglądają, bo zazdroszczą sprzętu w kuchni? Mężczyźni, bo chcieliby mieć taki garnitur? A może po prostu ten człowiek ma wokół siebie jakąś niewytłumaczalną aurę? Byłabym za tym wszystkim co wymieniłam, ale za tym ostatnim stanę najmocniej.

Dla mnie Hannibal Madsa jest jakiś nieodgadniony, ma w sobie jakiś nadprzyrodzony pierwiastek. Być może przez tą dozę "skandynawskości", wystające kości policzkowe sugerujące surowość, a zarazem zaradność i siłę. Są też momenty, kiedy Lecter płacze i jakbyśmy się nie starali, to jednak jakoś to do nas trafia. Może to wszystko, co wymieniłam wcześniej, a może to po prostu sposób w jaki działania Lectera zostały w serialu pokazane. Bo pokazane zostały tak naprawdę tak jakby morderstwo  było dziełem tworzonym przez wyjątkowego artystę - manipulatora. Tylko my wiemy, że morduje Lecter. On zwodzi wszystkich wokół siebie, a sam napawa się efektem jaki jego dzieła wywołują na innych. Jest jak kompozytor, który manipulowanie innymi traktuje jak pisanie partytury do dzieła życia. Czerpie satysfakcję z tego jak wszyscy grają tak jak on sobie wymyślił. Obserwuje to z boku, planuje dalej, napawa się swoją sztuką, poprawia krawat i nie dopuszcza możliwości jakiejkolwiek porażki.



 Dopiero w drugim sezonie widzimy cień porażki wiszącej nad Hannibalem, ale dalej: improwizuje tak, że na koniec i tak wszystko się zgadza tak jak powinno. Mamy tu Lectera na miarę naszych czasów. Każdy chciałby być tak przystojny, wysportowany, wykształcony, bogaty, silny, brylujący w towarzystwie, lubiany przez innych. Nie każdy jednak ma w sobie ten pierwiastek nadnaturalności, jaki przez cały serial przewija się w tle. Pierwiastek zła, diabelskości... W Hannibalu Hopkinsa nie było tej sfery pozanaturalnej, on był bardzo ludzki. Hannibal Mikkelsena to szokujące połączenie naszego, pustego, yuppie świata ze sferą paranormalną, nacechowaną złem, niesamowitą symboliką. Przyjrzyjcie się i śledźcie uważnie symbolikę w tym serialu. Czasem sobie powtórzcie jakiś odcinek, nie analizujcie cudzych tekstów - po prostu przyjrzyjcie się i zastanówcie co dla Was dany symbol, który zaprezentowano na ekranie znaczy. Gwarantuję, że zdziwicie się jak wiele samemu można odkryć jeśli spojrzy się dokładniej.



Gdzie jest granica kultu kanibala i "fannibalismu"? Nie wiem, zastanawiam się nad skalą zjawiska, ponieważ mnie zadziwiła. Nie można nacechować tego fenomenu negatywnie, należy go po prostu moim zdaniem obserwować. Raczej wątpię, żeby powstała moda na zjadanie ludzi, natomiast warto się przyjrzeć kreacjom artystycznym jakie powstają na kanwie serialu, jak wykorzystywane są pewne zawarte w nim symbole, jak są współcześnie interpretowane i miksowane z innymi. Zaskakujące jest również zjawisko wnikliwego analizowania szczegółów przez fanów serialu, co ja akurat uważam za dobre i ciekawe, ponieważ pokazuje to, do czego dąży współczesna telewizja, a mianowicie dąży ona do zastąpienia głupich telenowel serialami, które uczą, dają cokolwiek, zmuszają ludzi do myślenia. Sam fakt, że ktoś siada potem na bloga, zrobi mema, poświęci czas na wymyślenie czegoś kreatywnego na podstawie obrazu, który chwilę wcześniej obejrzał, jest moim zdaniem zjawiskiem pozytywnym. Oczywiście - zdarzą się fanatycy, którzy pójdą w skrajność, ale tacy znajdują się zawsze. Boję się końca sezonu. Boję się, bo być może każdy kolejny nie będzie już tak wartościowy, nacechowany symbolizmem, bo przecież każdemu (nawet najlepszemu scenarzyście), pomysły kiedyś się kończą. Z zapartym tchem będę obserwowała jak budowana jest dalej postać Hannibala, jak wykorzystywany jest kult tej postaci w sieci i co zrobi Mads, kiedy skończy już grać w USA. Byleby nie utknął w "Hannibalu".

Kończąc ten przydługi wywód, mam na koniec tylko jedną konkluzję - tak jak Hannibal wodzi za nos wszystkich wokół, tak jako widza wodzi nas za nos Bryan Fuller. My jako widzowie bardzo lubimy być wodzeni na pokuszenie, szczególnie przez tak niejednoznaczne, a przez to uwielbiane postaci jak Mads Mikkelsen. Więcej takich Wikingów w kinie i telewizji sobie życzę. Cieszy mnie, że docenia się Skargaarda, drugiego Mikkelsena (zagrał w "Sherlock'u"), więcej takich surowych, a jednocześnie przepełnionych emocjami facetów chcę widzieć na ekranie jakimkolwiek.



----------------------------------------------------------------------------

Trochę linków na koniec:

http://hannibals-a-cannibal.tumblr.com/post/56248241424/hello-dr-lecter
http://hannibeatles.tumblr.com/
http://idontfindyouthatinteresting.tumblr.com/post/81694165062
http://www.tumblr.com/tagged/takiawase

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz